Przejdź do głównej treści strony
Invest in Lubań
24-05-2017

Czy Maria Magdalena była ladacznicą? Czy była żoną Jezusa? Czy patronat świętego katolickiego nie krzywdzi niewierzących – o to zapytaliśmy publicystę i pisarza, który nie boi się trudnych pytań – Szymona Hołownię.

 

Rozdział o Marii Magdalenie w książce „Święci codziennego użytku” rozpoczyna się od zdania „Maria Magdalena nie była prostytutką” powtórzonego trzy razy. Dlaczego?

Wszystkim się w głowach zakodowało, że ona była cudzołożnicą, która obmywa nogi Jezusowi w akcie pokuty za to, co robiła. Problem polega na tym, że choć taka teza byłaby w stosunku do Marii Magdaleny być może malownicza, to nie wytrzymuje ona próby krytycznej lektury tekstu. Nie ma żadnych danych, które mogą pozwolić utożsamiać te dwie kobiety. Jest problem z Mariami w Ewangelii. Jest ich sporo, nie zawsze są przedstawione jako postaci z imienia i tego, która co robiła, no więc wszystkim się to miesza. Nie chcę nazywać tego nadużyciem, ale na pewno jest to ogromne uproszczenie, które bardzo rozpowszechniło się w kościele. Uległ temu nawet sam papież Grzegorz Wielki, który właśnie tę tezę lansował.

Kim zatem była Maria Magdalena?

Była kobietą niesłychanie bliską Jezusowi. Nazywało się ją apostołką apostołów. Warto to podkreślać wyraźnie, bo nie mówi się o tym zbyt często, że w dużej mierze kobiety ufundowały ten ruch w sensie majątkowym i logistycznym. Idąc od początku - wiemy o Marii Magdalenie tyle, ile jest powiedziane explicite w Ewangelii, że Jezus wypędził z niej 7 złych duchów. Oznacza to, że zmagała się z jakimś rodzajem opętania bądź jakimiś innego rodzaju problemami. W każdym razie Jezus uzdrowił ją wewnętrznie i duchowo. Dlatego ona uznała za stosowne dołączyć do grona jego uczniów, co było, i to trzeba powiedzieć, dużym wyzwaniem. Przynależność do tego ruchu mogła narażać na różne przykrości, ze względu na to, jak Jezus był traktowany przez establishment religijny tamtych czasów. Maria Magdalena jest jedną z tych kobiet, które widzimy przez znaczną część Ewangelii, a właściwie ich nie widzimy, bo są w tle. Z cienia wychodzi w najważniejszym momencie - w momencie śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Jest pod krzyżem i jest pierwszym świadkiem zmartwychwstania.

Dlaczego ten moment jest taki ważny?

Mamy w czterech Ewangeliach pięć opisów spotkania Marii Magdaleny z Jezusem. Jan opisuje to dwa razy i to jest szalenie ciekawe, on pokazuje pewien rodzaj intymności. Nie takiej, jaką chcieli rozumieć gnostycy – nie taką spod znaku poszukiwań świętego Grala, że Maria Magdalena była kochanką Jezusa, że mieli dzieci. Ta intymność polegała na tym, że on jej powierzył największą tajemnicę, jaką mógł - że zmartwychwstał. I ona była pierwszą osobą, która się o tym dowiedziała. Nazywa się ją apostołka apostołów, bo ona była tą, która przyszła i powiedziała apostołom, że on zmartwychwstał No i oczywiście jej Nie uwierzyli, musieli się sami przekonać.

Jak rozumieć bliskość Marii Magdaleny i Jezusa, skoro wyklucza Pan gnostyckie interpretacje, że byli oni małżeństwem?

Intymność nie polega tylko na kontakcie, jak nam się dziś wydaje, seksualnym. Polega na dopuszczeniu drugiej osoby do swojej najgłębszej istoty, najgłębszej prawdy o sobie samym bez obawy, że ona nas zniszczy. Chodzi tu o zaufanie, jakim się taką osobę obdarza. I tu trzeba podkreślić, że Jezus zaufał jej najbardziej. Dlatego Maria Magdalena może być - i często jest - patronką relacji, bo podstawą relacji jest zaufanie. Jeżeli nie możesz zawierzyć tej drugiej osobie najważniejszych rzeczy w twoim życiu, oddać jej samego siebie najbardziej ciągliwym, delikatnym momencie, to jak mówić o relacji?

Czego jeszcze nie wiemy o naszej patronce?

Ponieważ tradycja wschodnia jest mi jakoś bardzo bliska, lubię to określenie Marii Magdaleny jako Mirofora czyli „Niosąca Wonności”. Ona była w gronie tych trzech kobiet, które szły do grobu, bo Jezusa chowano tak na szybko, żeby zdążyć przed szabatem. Nie zdążyli go zawinąć w te wszystkie olejki zioła i balsamy, tak jak Żydzi zawijali zwłoki, żeby ładnie się rozłożyły i żeby to wszystko było tak jak trzeba, higienicznie. Dlatego one zaraz po szabacie, zaraz kiedy można było, w niedzielę rano poszły do grobu ogarnąć ten temat, z tymi wszystkimi wonnościami, olejkami i ziołami, które miały do tego posłużyć. Nie mamy po tym opowieści, jak dalej toczyło się ich życie. Ewangeliści skupiali się tylko na tym, co uznawali za esencję, nie na tym, co my współcześnie lubimy wiedzieć. Jeżeli chodzi o Marię Magdalenę - jedna legenda mówiła, że pojechała do Francji dalej działać, a druga mówiła, że zmarła w Efezie i to się wydaje jakoś w miarę bardziej wiarygodne.

Jak Pan ocenia inicjatywę nadania jakiemuś miastu takiego patronatu?

Macie po prostu piękną patronkę. I faktycznie, w waszym w mieście ma to historyczny sens, to jest bardzo ważne. Chyba kiedyś przyjadę tu tylko po to, by móc odwiedzić Dom Generalny Zgromadzenia Sióstr Magdalenek od Pokuty. To nie jest częste, żeby miejscowości, miasta bądź inne społeczności brały sobie za patronkę postać tak odległą chronologicznym. Kiedyś była taka moda, teraz rzeczywiście bierze się raczej współczesnych świętych, na przykład Jana Pawła II czy Matkę Teresę. Szuka się wzorców, które są bliższe współczesnemu człowiekowi, również doświadczeniem. 2000 lat to szmat czasu.

Na czym zatem powinien polegać ten patronat?

Trudno odpowiedzieć, na czym polega patronat. Nikt o zdrowych zmysłach raczej nie powie, że wie, na czym to polega od strony świętego. Na pewno to nie jest tak, że ludzie na ziemi sobie tak wymyślą, Watykan się godzi i podpisuje a Bóg woła tego świętego i mówi: teraz dostaniesz nowe biuro, będziesz się zajmował Lubaniem, będą wpływały skargi i wnioski. Mówiąc serio, ja wierzę, to jest po prostu stworzenie szczególnej relacji ze świętym.

Jak można stworzyć relację z osobą, której się nie widzi?

To nie są jakieś abstrakcyjne byty, ani anioły, tylko to są dalej ludzie. I z patronami to tak jest, jak z ludźmi, że jedni będą nam pasować bardziej niż inni. Na swojego osobistego patrona wybieramy kogoś z nadzieją, że uda nam się ze sobą zaprzyjaźnić.

Kościół dzieli się na trzy części, pierwsza to jest kościół pielgrzymujący, to my tu, na ziemi, druga oczyszczający się, i to jest czyściec a trzecia to kościół triumfujący i to są właśnie święci. Ale cały czas wszyscy razem jesteśmy częściami jednego kościoła, święci to są nasi bracia i siostry - tylko w innym miejscu i w innym stanie. Ja mam na przykład tak, że święci do mnie przychodzą, czy ja tego chcę, czy nie.

Co to oznacza?

Nie chodzi mi o objawienia, ale o to, że ja na nich trafiam albo oni na mnie. Idę, patrzę - jakiś kościół, coś mnie tam ciągnie, widzę, że jest grób jakiegoś świętego. Zaczynam o nim czytać, myślę sobie „a to ciekawa historia”. Coś zaczyna we mnie pracować. Tak było ze świętym Sergiuszem, na którego trafiłem w czysto turystycznej podróży. Złapał mnie tam i ja teraz nie mogę przestać, bo wiem, że to jest mój patron. Nie umiem opisać tej relacji, nie umiem jej wyjaśnić, ale wiem, że jeżdżę do niego jak do kogoś bliskiego poza słowami, jak do krewnego - do dziadka. Przecież żony też się nie wybiera tak, że się bierze formularz i się sprawdza wszystkie rzeczy: czy to pasuje, czy tamto pasuje, przyjaciela też się tak nie wybiera.

Ale patrona od swojego imienia już nie wybieramy sami. Czy z nim da się przyjaźnić?

Kiedyś mój podopieczny z Afryki napisał mi w liście – dziękuję, że poświęcasz czas, by o mnie myśleć. Nie dziękował mi za organizowanie pieniędzy na opiekę nad nim. Ale za to, że o nim myślę. Byłem zaskoczony, zastanawiałem się, czy kiedykolwiek przyszło mi do głowy podziękować komuś za coś takiego. Może właśnie temu świętemu od imienia powinniśmy choć raz podziękować w taki sposób, nawet jeśli całe życie się z nim nie kolegujemy.

Często podkreśla Pan, że kościół powinien być oddzielony od polityki i państwa. Mówił Pan o tym nawet na lubańskim spotkaniu. Czy zatem patronat św. Marii Magdaleny nad miastem jest w ogóle dopuszczalnym pomysłem? Czy to nie jest narzucanie światopoglądu, że samorząd wspiera ten pomysł?

Z tego co rozumiem, spora część mieszkańców chciała tego patronatu, oni to wymyślili. Oni są częścią miasta, społeczności. Nie ma powodu, żeby im tego odmawiać. Maria Magdalena jest zresztą postacią tak ważną i ciekawą w kulturze i historii – co ważne w historii Waszego miasta - że to przekracza ramy religii. Wierzący czy niewierzący, wszyscy mieszkacie w jednym Lubaniu. Jeśli ten patronat nie będzie wykluczał nikogo z przestrzeni publicznej, nie będzie okazją do dyskryminacji, to nie ma w nim nic złego. A próba dialogu może być wręcz bardzo dobra.

Jak by miała wyglądać tu relacja między wierzącymi a niewierzącymi. Czy dla osoby niewierzącej ten patronat może coś w ogóle oznacza?

Ja bym próbował siąść przy jednym stole i rozmawiać, co to dla nas znaczy. A gdyby tak na przykład ktoś niewierzący pomógł wierzącym w ich pomyśle, to by się wykazał lepszym rozumieniem chrześcijaństwa niż niejeden chrześcijanin. Można przynajmniej spróbować szukać wartości wspólnych – znaczeń związanych z historią, kulturą. Innych interpretacji tej postaci – tylko może nie w tym gnostyckim, sensacyjnym sensie. Tu może pomóc rozumienie św. Marii Magdaleny jako patronki relacji. Wszelkich rzeczy sprzyjających porozumieniu i dialogowi, w związkach międzyludzkich, ale także w relacjach międzygrupowych. Możecie się spierać i kłócić, jak kłóci się obecnie cała Polska, można się zabijać o Tuska i Kaczyńskiego, można się zabijać i o Marię Magdalenę. Tylko po co?

Szymon Hołownia jest m.in. autorem książki „Święci codziennego użytku”, w której w niebanalny sposób przedstawia postaci świętych i naukę, jaką niosą współczesnym ludziom. 12 maja gościł w Lubaniu na spotkaniu będącym częścią miejskich przygotowań do ustanowienia patronatu.

Rozmawiała Anna Łagowska, redaktorka naczelna dwutygodnika Ziemia Lubańska.
Wywiad ukazał się w numerze 10/2017 Ziemi Lubańskiej.

Nasza witryna wykorzystuje pliki cookies, m.in. w celach statystycznych. Jeżeli nie chcesz, by były one zapisywane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Więcej na ten temat...